--------------------------
Podoba Ci się ? Zagłosuj na mnie !!!
TOP LISTA
--------------------------
wystartowaliśmy:
19 lutego 2008r.
|
Dookoła Tatr 2008
Tydzień temu jeździłem po Słowacji. Dały się wtedy zauważyć braki w kondycji. Był to efekt niezbyt częstego używania roweru w kwietniu. Intensywna praca zawodowa i kiepska pogoda sprawiły, że przez kwiecień przejechałem 350km, czyli mniej niż przez pierwsze cztery dni maja. Postanowiłem się dołączyć do wyjazdu dookoła Tatr który organizował Miki - "znajomy" z forum internetowego. Postawiłem ten cudzysłów, bo do tamtej pory nie widziałem człowieka na oczy, znaliśmy się jedynie z postów wymienianych na forum , a od niedawna także z SMS-ów. Mało tego, to z nim - między innymi - mam niedługo jechać na planowaną niemal od roku wyprawę w Alpy . Dobrze więc będzie się poznać troszeczkę wcześniej.
Kolejny "problem" - nigdy do tej pory nie jeździłem rowerem w grupie. Jak to będzie? Dołączam do trzech ludzi znających się jak łyse konie. Jak grupa będzie odbierać mnie, a ja grupę?
Dzień pierwszy
Z takimi to myślami pod czaszką wyruszam z domu rano w piątek 9.05.2008. Najpierw do Szczawnicy, gdzie mam się spotkać ze znajomą z dawnych lat, która na co dzień pracuje za granicą , a teraz wpadła na kilka dni do domu. Potem do Nowego Targu gdzie pociągiem z Łodzi i z Krakowa przyjedzie reszta ekipy rowerowej. Jeszcze przed Krościenkiem dzwonię do Zuzanny, która akurat dzisiaj będzie zdawać pisemną maturę z geografii. Wszystko w jej rękach, ale telefon z dobrym słowem może pomóc.
Spotkanie w Szczawnicy było bardzo sympatyczne, a przeznaczone na ten cel trzy godziny minęły jak z bicza strzelił.
Droga do Nowego Targu też zleciała szybko. Jestem przed czasem, więc jadę na dworzec kolejowy , by tam spotkać się z kolegami. Jest już czas przyjazdu pociągu, ale coś go nie widać. Na szczęście jest informacja i pani w okienku wyjaśnia mi, że pociąg ma planowe spóźnienie i przyjedzie o godzinie 15.03. Logiczne!
Przyjeżdżają w końcu. Krótkie powitanie, zakupy walut i żywności, i ruszamy w kierunku Białki Tatrzańskiej, Jurgowa i dalej. Ekipa okazuje się całkiem sympatyczna i raczej wyrównana pod względem możliwości fizycznych. Moje obawy były mocno na wyrost.
Janusz co prawda często odgrywał rolę hamulcowego, często się zatrzymywał , robił zdjęcia. Widać różnicę w podejściu do takich wyjazdów. Dla mnie rower i jazda na nim jest raczej celem, dla niego bardziej środkiem do trochę innych celów. No i co z tego ? Ano to, że na szczęście są na świecie są ludzie trochę inni niż ja, bo inaczej było by tu smutno i ubogo.
A zdjęcia Janusza warte są poświęcenia im tej odrobiny czasu.
Pod wieczór docieramy do Nowej Lesnej i znajdujemy kwaterę. Zasłużona kolacja, prysznic,
kilka kropel alkoholu i wieczorne pogaduchy - tak upływa ten wieczór.
Dzień drugi
Dzień drugi zapowiada się pogodnie. Od rana piękne widoki na Tatry. Dzisiaj ma być dla nas dzień najbardziej górski. Między innymi podjazd pod Dom Śląski w okolicy Gerlacha. Udaje się wynegocjować w pobliskim sklepie, że przechowają nam bagaże. Pojedziemy więc na lekkich rowerach. Podjazd ładny i malowniczy - nie wymagał żadnych nadludzkich wysiłków. Wjechaliśmy tam sprawnie i bez żadnych sensacji. 1670 metrów to najwyższa wysokość jaką rowerem zaliczył każdy z nas.
Następny etap to Strbskie Pleso. Niestety - teren w pobliżu to jeden wielki plac budowy. Mam obawy, czy nie straci na tym krajobraz. Chyba ktoś tu trochę przesadził.
Niedaleko za Strbskim Plesem zaczyna się wspaniały zjazd do Liptowskiego Mikulaszu.
Łagodny i baaaardzo długi, prowadzący w dół rzeki Biała Liptowska ( na mapach słowackich : Bela) Wychodzę na prowadzenie i przez blisko 20 km mocno pedałując pędzimy z prędkością 35-37 km/godz. Coś wspaniałego!
Niedaleko przed Mikulaszem postój obok ruin zamku przysposobionych na hotel i restaurację. Pożeramy górę kanapek i przez chwilę odpoczywamy.
Dalej , w kierunku miasteczka Zuberec, znowu zaczynają się podjazdy. Ostatni nawet dość wymagający, ale za to z pięknymi widokami ze szczytu. No i niedługo Zuberec i tak jak się wcześniej umawialiśmy kolacja w knajpie i degustacja słowackich potraw. Obżarstwo niesamowite! Przynajmniej w moim wypadku.
Dzień trzeci
Ogół ekipy ma dziś dzień trochę ulgowy. Do Nowego Targu jest około 55 km. Ja będę jeszcze później jechał trochę ponad 70 km do domu. Jedziemy przez piękną Orawę , dojeżdżamy do miasta bez większych problemów i na luziku. Myślałem , że będziemy tam trochę wcześniej ,
chciałem się w domu załapać jeszcze na trochę transmisji z wyścigu Formuły 1. A tu Janusz znowu robił zdjęcia. Ma szczęście, że robił ładne zdjęcia!
Na dworcu w Nowym Targu pożegnanie. Napisałem im z domu e-maile, że mogę jeszcze z nimi jechać na taką wyprawę. Nawet niech już robią te zdjęcia. Zresztą z Mikim niedługo jadę w Alpy i będzie to być może bardziej wymagająca próba.
Do domu gnałem jak burza. Z Nowego targu do Nowego Sącza przaz Przełęcz Knurowską w 3 godziny i 5 minut. Dla mnie tempo super. Zdążyłem jeszcze obejrzeć podium Formuły 1.
Niestety, Robert Kubica był o krok za podium.
Zapraszam do obejrzenia kilku zdjęć zrobionych podczas wypadu. Po kliknięciu w miniaturkę otworzy się powiększone zdjęcie wraz z opisem.
Zdjęcia są własnością transatlantyk.net, wszelkie kopiowanie i wykorzystywanie bez zgody właściciela zabronione.
|